środa, 13 kwietnia 2016

Czyżby?

Wiedziałam, że napisanie tu to zły pomysł.

Wszystko wróciło. Wszystkie wspomnienia, sukcesy, porażki, Wasze ciepłe słowa.
Ale że wróciło wszystko, to poczucie winy też. Poczucie winy za pełny żołądek.

Czuję potrzebę wygadania się, najwyżej nie pójdę spać. I tak przyjaźnię się z kawą.

W skrócie o tym, co się działo przez ten rok:
-od lutego 2015 zostałam wegetarianką. Nie tykam ani mięsa, ani ryb, ani produktów, które bezpośrednio zabijają zwierzęta, a więc żelatyny, niektórych soków (mmm, mączka kostna, mniam) i co mi tam się jeszcze rzuci w oczy. Odpadają też produkty skórzane/zamszowe, więc z bólem serca odsunęłam na bok marzenie o Superstarach czy Timberlandach.
-dostałam się na wymarzone studia. Studenckie życie nie pomaga mi w schudnięciu, wręcz przeciwnie. No ale postaram się to zmienić, w końcu na uczelni są też zdrowe opcje.
-nabawiłam się pewnego rodzaju zaburzeń lękowych, i w sumie o tym chciałam się wygadać.

Nie byłam u lekarza, bo boję się, że to mi może przekreślić drogę do zawodu jaki wybrałam. Ale to się staje coraz gorsze.

Zaczyna się niewinnie - nie mogę czegoś znaleźć, jest mi niewygodnie albo za gorąco, bolą mnie oczy od soczewek. Każdy powód jest "dobry".
Najpierw robi mi się duszno, zaczynam ciężej oddychać, czuję jakby coś mi przygniatało klatkę piersiową. Potem czuję, jak jedzenie podchodzi mi do gardła, robi mi się niedobrze. Same napinają mi się mięśnie. Towarzyszy temu okropny stan emocjonalny - denerwuję się, boję nie wiem czego, mam ochotę płakać, krzyczeć.
Często trwa to 2-3 minuty, potem zaczynam się uspokajać emocjonalnie. Fizycznie zwykle się przeciąga, dalej jest mi ciężko oddychać, no i lekki stres pozostaje, zwykle przez jakies 10-15 minut.
Najdłuższy taki atak trwał ponad pół godziny, po tym jak oblałam kolokwium. Wszystkie objawy, łącznie z płaczem i wręcz paraliżem całego ciała. To był pierwszy atak, pod koniec lutego.
Od tego czasu przychodzą minimum raz w tygodniu, raz są lżejsze, raz cięższe. Kiedy był ostatni? Trwa w momencie kiedy piszę tego posta - a wywołany był przez to, że... w sumie nawet nie wiem przez co. I to jest najgorsze - nie znam przyczyny, nie mogę zapobiec, jestem w dupie.

Wiem, że powinnam iść do lekarza. Wiem. Ale się boję. Na samą myśl przyspiesza mi oddech, co generalnie nie pomaga.

Chyba będę musiała się z tym pobujać.

Kurde, zdałam relację. Czyli... wracam? No nie wiem, nie jestem przekonana. Obiecałam, że jak się zdecyduję na powrót to napiszę na Waszych blogach. Ale chyba jeszcze nie zdecydowałam, no nie wiem.

Kurczę.

Trzymajcie się, Wasza (taka sama od wczoraj) Aggie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz